Thursday, February 1, 2018

Kochany Mruczek

W Dzień Dziękczynienia -  2013 - odszedł nasz kot Mruczek.
Był w naszej  rodzinie 21 lat. Tylko nieliczne koty żyją tak długo.
Myslę, że miał z nami, (moją córką i mężem), wspaniałe życie. Przeżył 3 przeprowadzki.
Przybył do Chicago na Lawndale St, gdzie zaraz po przyjeździe do Stanów, kupilismy dom.
Przyznam szczerze, że bałam się, szczególnie o ostatnią przeprowadzkę, ponieważ
w tym domu jest dużo schodów, a Mruczek był już bardzo stary i schorowany.
Lecz o dziwo, bardzo dobrze sobie radził, i te schody były dla niego swietnym treningiem.
Zawsze się smiałam jak pokonywał schodek po schodku, czasami przystając
i zastanawiając się co dalej.
W ostatnim roku stracił kompletnie wzrok i miał poważne zmiany neurologiczne w mózgu.
Teraz myslę, że to kocia intuicja go prowadziła, a może jakis zapach tych samych scieżek, instynkt?
Faktem jest że raz spadł i cos mu się stało w nogę, bo kulał parę dni i musiałam go znosić
do basementu, gdzie był jego piasek, (kuweta) - było to bardzo zabawne, taki kochany staruszek.
Mój mąż raczej w te rzeczy się nie bawił, on Mruczka tolerował, ale nie przepadał za nim.
No cóż taka męska natura. Ale był dobry dla niego, czasem nawet  sprzątał kocie kupki, ha ha ha.
Imię dalismy mu na M, tak jak nasze, Marlena, Marianna, Mieczysław. Oraz datę urodzenia
1-go lutego. To znaczy, nie wiemy dokładnie kiedy się urodził, gdy go dostalismy powiedziano nam,
że ma około roku. Mruczek to był "brat" Marleny..
.............
Pamietam mroźną zimę w Chicago, na przełomie 1992/93. Siedziałysmy razem z 7-letnią
wówczas Marlenką, w mieszkaniu naszego kolegi, pianisty - Maćka Mikołajewskiego.
Poszłam po jakies nuty i nawet do głowy mi nie przyszło, że ten dzień sprawi, że będzie
kot w naszej rodzinie.
Maciek cos nam grał, a na fortepianie siedziały trzy piękne koty. Wow!!!
Marlena jak zaczarowana wpatrywała się w te koty, ja zresztą też. To one sprawiły, że dom
naszego kolegi wydał mi się bajkowy, ciepły i przytulny. Lenusia czy chcesz jednego
kotka? - zapytałam córkę. Ta tylko skinęła głową i dalej patrzyła na nie, jak zahipnotyzowana....
Maciek, czy możesz nam dać jednego kota? masz aż trzy!
Nie, mówi Maciek, sorry, lecz wiesz? Hmm, znam kogos, do kogo przychodzi taki "dachowy" kot.
Jeżeli znowu do nich przyjdzie cos zjesć to powiem, by go złapali i wam przywieźli.
O my God, super! A jaki jest ten kot zapytałam? Trochę dziki odpowiedział, i cały czarny,
z baaaaaardzo puszystym ogonem.
.............................
Po powrocie opowiedziałysmy mężowi całą historię. "Ja nie chcę żadnego kota w domu"
- odpowiedział, lecz... czego się nie robi dla ukochanej córeczki. Marlena własnie
zaczynała naukę gry na fortepianie więc musiała codziennie cwiczyć, przy tym nie miała
rodzeństwa i często zostawała w domu z panią Jasią, bo my ciagle gdzies gralismy.
Kot był więc absolutnie, bardziej niż potrzebny, aby miała się z kim bawić.
Oczywiscie przywieźli tego czarnego kota, który na dzień dobry podrapał
nowe pianino. Ale co tam, najważniejsze, że Marlenka była happy.
Nazwalismy go Mruczek.
.......................Mruczek był bardzo towarzyski, zawsze z nami witał gosci,
a kiedys nawet o zgrozo, wszedł na stół gdy goscie wznosili toasty.
Weźcie tego kota! - ktos krzyknął. Uff, jak można krzyczeć na naszego Mruczka!
Jemu wolno wszystko...!!!
Parę razy nam uciekł i szukalismy go po całym osiedlu, a on spokojnie sobie siedział
pod samochodem sąsiadów. Kiedys znomu wszedł na wysokie drzewo
i aż trzeba było wzywać straż pożarną, by go zdjęła. Zawsze jak mielismy
w domu próby był z nami, a gdy Marlena ćwiczyła na pianinie
lub spiewała, on oczywiscie lubił siedzieć przy niej i słuchać, a jakże,
dlatego czasami nazywalismy go Chopin.
Mruczek to historia.
Gdy Marlena wyjechała na studia do Nowego Orleanu, ja stałam się jego "mamą".
I tak już zostało. Z czasem po powrocie Marlenka się wyprowadziła do Chicago,
a Mruczek pozostał z nami. Oczywiscie gdy przyjeżdzała do nas, to już nie spał
w moich nogach, tylko w jej.
No cóż Marlenka była zawsze dla niego pierwsza.
............................
Jakies 3 lata temu zaczął chorować. Często pojawiały się zaparcia i infekcje dróg moczowych.
Rok temu wizyta lekarska kosztowała 400$, (badanie krwi, szczepienia itp),
a druga 200$, (lewatywa). Dlatego starałam się mu zmieniać jedzenie i dbać, na ile możliwe,
aby nie było ciągle takich wydatków. Z czasem zauważyłam, że chudnie i pojawia się
krew w moczu. Miał częste biegunki i napinał się co swiadczyło, że miał problem
z nerkami, ale zdaniem lekarza, nie miał raka. Pomimo, że był już poważnie chory,
był dosyć pogodny. Tulił się tylko do mnie i uciekał pod kołdrę. Kochany Mruczek.
Czuwałam aby miał swieże jedzenie i przede wszystkim jadł, chociaż niestety
z tym było już coraz gorzej. Gdy pojawiały się biegunki brudził podłogę nie mogąc
dojsć do piasku. Po ostatnim krwawieniu pojechałysmy z Marleną do lekarza,
lecz ten powiedział, że to już wiekowy kot, że jest bardzo odwodniony i słabiutki.
Zdecydowałysmy, że jeszcze damy mu "szansę". Pan doktor dał mu wodę pod skórę
i antybiotyk, (była też opcja, że mogłysmy go zostawić w szpitalu).
...Niestety po dwóch dniach kompletnie przestał chodzić, przewracał się, (wczesniej też tracił balans). Wyglądało to już groźnie. Nie chciał jesć, a wodę wpuszczałam mu malutką strzykawką do buzi.
W Thanksgiving Day, (Swięto Dziękczynienia), a wczesniej przez całą noc, (Marlena była przy
nim cały czas), kompletnie przestał się poruszać, trzeba było go przewracać...
Po południu poszlismy na obiad, a Mruczek został sam w łóżku pod kołderką. Przez kilka godzin
naszej nieobecnosci nie zmienił pozycji, oczy miał cały czas otwarte. Był roslinką.
Oczywiscie moglismy jeszcze czekać, lecz to tylko zwiększyłoby jego
cierpienie. Zgodnie uznałysmy, że przedłużanie jego agonii byłoby niehumanitarne.
Że już przyszedł czas rozstania.....
                                         *********
Bardzo ciężko jest usypiać zwierzątko które się kocha. Tutaj lekarze długo
tłumaczą całą procedurę, dają czas na pożegnanie. Lecz jest to potwornie smutne.
Dla nas odejscie Mruczka było wielkim traumatycznym przeżyciem.
Zawsze marzyłam aby umarł smiercią naturalną i w domu.
Pojechałysmy z Marleną do kliniki w Buffalo Grove, czynnej 24-godziny na dobę.
Była noc - jeszcze nie skończył się Thanksgiving...
Powiedziałam, że to dobrze, bo chciałabym aby odszedł własnie w tym dniu,
kiedy wszyscy sobie za cos dziękują. W tym momencie dziękowałysmy Mruczkowi,
że był z nami 21 lat, że każdego dnia witał nas pod drzwiami, że dał nam dużo
radosci i szczęscia.
Kto wie, może i on chciałby nam podziękować za ciepły, przytulny dom?

Patrzyłysmy z Marleną na cały proces usypiania, Mruczek był na naszych kolanach.
Jest to piękne i straszne zarazem. Patrzysz jak "kocia dusza"
opuszcza to schorowane ciało. Jak kocia główka staje się bezwładna.
Z bólem i łzami oddałysmy Mruczka do kremacji...I aby było jeszcze piekniej,
zamówiłysmy urnę. Jego prochy spoczną w naszym domu.
...Po powrocie zrobiło się smutno i pusto, odszedł członek rodziny...
Powiedziałam, nigdy więcej kota w domu, nie chcę patrzeć na kocią mękę na starosć...
Jednak inna mysl podpowiadała mi, że każdy człowiek powiniem mieć w domu kota
lub inne zwierzątko, by nauczyć się opieki. Moim zdaniem, wiele problemów ze zdrowiem
zwierząt na starosć, można porównać z problemami zdrowotnymi ludzi w podeszłym wieku.
......Pomimo, że się zarzekałam, że nie wezmę więcej kota, już po paru dniach z córką
odwiedziłam schronisko dla zwierząt, (PAWS), by wziąć kota podobnego do Mruczka...
Znalazłysmy, chociaż ten nie jest czarny, ale jest piękny, i do złudzenia przypomina Mruczka!

Podobno najwiekszym darem wdzięcznosci dla umierającego
zwierzątka jest... adopcja drugiego, czyli przedłużenie miłosci...
Obcując z kotem, człowiek ryzykuje jedynie  to, że stanie się 
                               wewnętrznie bogatszy, (Colette).
________________________________________________________

Kiedy umiera zwierzę, które było w szczególny sposób bliskie komus
tu na ziemi, wówczas odchodzi na Tęczowy Most.
Są tam łąki i wzgórza dla wszystkich naszych Wyjątkowych Przyjaciół, 
więc mogą biegać i bawić się razem. Jest tam mnóstwo jedzenia, wody
i słońca - nasi Przyjaciele żyją w cieple i dostatku.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare, powracają w czasy młodosci i zdrowia.
Ranne i okaleczone zostają uzdrowione i są znowu silne, tak jak wspominamy je 
w naszych snach z dni, które minęły. Zwierzęta są tam szczęsliwe i zadowolone, 
z jednym małym wyjątkiem, każde z nich tęskni do tej jedynej i wyjątkowej 
osoby, która pozostała po tamtej stronie......
Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle
 zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lsniące oczy są skupione, 
jego spragnione ciało drży.
Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się 
prędzej i prędzej. To ty zostałes dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel 
wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, 
by nigdy się już nie rozłączyć. Deszcz szczęsliwych pocałunków pada na 
twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne 
oczy twojego przyjaciela, który na tak długo opuscił twe życie, 
ale nigdy nie opuscił twego serca.
A potem przekraczacie Tęczowy Most - już razem..............................................
..............................................................................................................................
Tekst o Tęczowym Moscie zaczerpnięty ze strony 
Fundacji "Pegasus"


                                         

No comments:

Post a Comment