Thursday, February 1, 2018

Kochany Mruczek

W Dzień Dziękczynienia -  2013 - odszedł nasz kot Mruczek.
Był w naszej  rodzinie 21 lat. Tylko nieliczne koty żyją tak długo.
Myslę, że miał z nami, (moją córką i mężem), wspaniałe życie. Przeżył 3 przeprowadzki.
Przybył do Chicago na Lawndale St, gdzie zaraz po przyjeździe do Stanów, kupilismy dom.
Przyznam szczerze, że bałam się, szczególnie o ostatnią przeprowadzkę, ponieważ
w tym domu jest dużo schodów, a Mruczek był już bardzo stary i schorowany.
Lecz o dziwo, bardzo dobrze sobie radził, i te schody były dla niego swietnym treningiem.
Zawsze się smiałam jak pokonywał schodek po schodku, czasami przystając
i zastanawiając się co dalej.
W ostatnim roku stracił kompletnie wzrok i miał poważne zmiany neurologiczne w mózgu.
Teraz myslę, że to kocia intuicja go prowadziła, a może jakis zapach tych samych scieżek, instynkt?
Faktem jest że raz spadł i cos mu się stało w nogę, bo kulał parę dni i musiałam go znosić
do basementu, gdzie był jego piasek, (kuweta) - było to bardzo zabawne, taki kochany staruszek.
Mój mąż raczej w te rzeczy się nie bawił, on Mruczka tolerował, ale nie przepadał za nim.
No cóż taka męska natura. Ale był dobry dla niego, czasem nawet  sprzątał kocie kupki, ha ha ha.
Imię dalismy mu na M, tak jak nasze, Marlena, Marianna, Mieczysław. Oraz datę urodzenia
1-go lutego. To znaczy, nie wiemy dokładnie kiedy się urodził, gdy go dostalismy powiedziano nam,
że ma około roku. Mruczek to był "brat" Marleny..
.............
Pamietam mroźną zimę w Chicago, na przełomie 1992/93. Siedziałysmy razem z 7-letnią
wówczas Marlenką, w mieszkaniu naszego kolegi, pianisty - Maćka Mikołajewskiego.
Poszłam po jakies nuty i nawet do głowy mi nie przyszło, że ten dzień sprawi, że będzie
kot w naszej rodzinie.
Maciek cos nam grał, a na fortepianie siedziały trzy piękne koty. Wow!!!
Marlena jak zaczarowana wpatrywała się w te koty, ja zresztą też. To one sprawiły, że dom
naszego kolegi wydał mi się bajkowy, ciepły i przytulny. Lenusia czy chcesz jednego
kotka? - zapytałam córkę. Ta tylko skinęła głową i dalej patrzyła na nie, jak zahipnotyzowana....
Maciek, czy możesz nam dać jednego kota? masz aż trzy!
Nie, mówi Maciek, sorry, lecz wiesz? Hmm, znam kogos, do kogo przychodzi taki "dachowy" kot.
Jeżeli znowu do nich przyjdzie cos zjesć to powiem, by go złapali i wam przywieźli.
O my God, super! A jaki jest ten kot zapytałam? Trochę dziki odpowiedział, i cały czarny,
z baaaaaardzo puszystym ogonem.
.............................
Po powrocie opowiedziałysmy mężowi całą historię. "Ja nie chcę żadnego kota w domu"
- odpowiedział, lecz... czego się nie robi dla ukochanej córeczki. Marlena własnie
zaczynała naukę gry na fortepianie więc musiała codziennie cwiczyć, przy tym nie miała
rodzeństwa i często zostawała w domu z panią Jasią, bo my ciagle gdzies gralismy.
Kot był więc absolutnie, bardziej niż potrzebny, aby miała się z kim bawić.
Oczywiscie przywieźli tego czarnego kota, który na dzień dobry podrapał
nowe pianino. Ale co tam, najważniejsze, że Marlenka była happy.
Nazwalismy go Mruczek.
.......................Mruczek był bardzo towarzyski, zawsze z nami witał gosci,
a kiedys nawet o zgrozo, wszedł na stół gdy goscie wznosili toasty.
Weźcie tego kota! - ktos krzyknął. Uff, jak można krzyczeć na naszego Mruczka!
Jemu wolno wszystko...!!!
Parę razy nam uciekł i szukalismy go po całym osiedlu, a on spokojnie sobie siedział
pod samochodem sąsiadów. Kiedys znomu wszedł na wysokie drzewo
i aż trzeba było wzywać straż pożarną, by go zdjęła. Zawsze jak mielismy
w domu próby był z nami, a gdy Marlena ćwiczyła na pianinie
lub spiewała, on oczywiscie lubił siedzieć przy niej i słuchać, a jakże,
dlatego czasami nazywalismy go Chopin.
Mruczek to historia.
Gdy Marlena wyjechała na studia do Nowego Orleanu, ja stałam się jego "mamą".
I tak już zostało. Z czasem po powrocie Marlenka się wyprowadziła do Chicago,
a Mruczek pozostał z nami. Oczywiscie gdy przyjeżdzała do nas, to już nie spał
w moich nogach, tylko w jej.
No cóż Marlenka była zawsze dla niego pierwsza.
............................
Jakies 3 lata temu zaczął chorować. Często pojawiały się zaparcia i infekcje dróg moczowych.
Rok temu wizyta lekarska kosztowała 400$, (badanie krwi, szczepienia itp),
a druga 200$, (lewatywa). Dlatego starałam się mu zmieniać jedzenie i dbać, na ile możliwe,
aby nie było ciągle takich wydatków. Z czasem zauważyłam, że chudnie i pojawia się
krew w moczu. Miał częste biegunki i napinał się co swiadczyło, że miał problem
z nerkami, ale zdaniem lekarza, nie miał raka. Pomimo, że był już poważnie chory,
był dosyć pogodny. Tulił się tylko do mnie i uciekał pod kołdrę. Kochany Mruczek.
Czuwałam aby miał swieże jedzenie i przede wszystkim jadł, chociaż niestety
z tym było już coraz gorzej. Gdy pojawiały się biegunki brudził podłogę nie mogąc
dojsć do piasku. Po ostatnim krwawieniu pojechałysmy z Marleną do lekarza,
lecz ten powiedział, że to już wiekowy kot, że jest bardzo odwodniony i słabiutki.
Zdecydowałysmy, że jeszcze damy mu "szansę". Pan doktor dał mu wodę pod skórę
i antybiotyk, (była też opcja, że mogłysmy go zostawić w szpitalu).
...Niestety po dwóch dniach kompletnie przestał chodzić, przewracał się, (wczesniej też tracił balans). Wyglądało to już groźnie. Nie chciał jesć, a wodę wpuszczałam mu malutką strzykawką do buzi.
W Thanksgiving Day, (Swięto Dziękczynienia), a wczesniej przez całą noc, (Marlena była przy
nim cały czas), kompletnie przestał się poruszać, trzeba było go przewracać...
Po południu poszlismy na obiad, a Mruczek został sam w łóżku pod kołderką. Przez kilka godzin
naszej nieobecnosci nie zmienił pozycji, oczy miał cały czas otwarte. Był roslinką.
Oczywiscie moglismy jeszcze czekać, lecz to tylko zwiększyłoby jego
cierpienie. Zgodnie uznałysmy, że przedłużanie jego agonii byłoby niehumanitarne.
Że już przyszedł czas rozstania.....
                                         *********
Bardzo ciężko jest usypiać zwierzątko które się kocha. Tutaj lekarze długo
tłumaczą całą procedurę, dają czas na pożegnanie. Lecz jest to potwornie smutne.
Dla nas odejscie Mruczka było wielkim traumatycznym przeżyciem.
Zawsze marzyłam aby umarł smiercią naturalną i w domu.
Pojechałysmy z Marleną do kliniki w Buffalo Grove, czynnej 24-godziny na dobę.
Była noc - jeszcze nie skończył się Thanksgiving...
Powiedziałam, że to dobrze, bo chciałabym aby odszedł własnie w tym dniu,
kiedy wszyscy sobie za cos dziękują. W tym momencie dziękowałysmy Mruczkowi,
że był z nami 21 lat, że każdego dnia witał nas pod drzwiami, że dał nam dużo
radosci i szczęscia.
Kto wie, może i on chciałby nam podziękować za ciepły, przytulny dom?

Patrzyłysmy z Marleną na cały proces usypiania, Mruczek był na naszych kolanach.
Jest to piękne i straszne zarazem. Patrzysz jak "kocia dusza"
opuszcza to schorowane ciało. Jak kocia główka staje się bezwładna.
Z bólem i łzami oddałysmy Mruczka do kremacji...I aby było jeszcze piekniej,
zamówiłysmy urnę. Jego prochy spoczną w naszym domu.
...Po powrocie zrobiło się smutno i pusto, odszedł członek rodziny...
Powiedziałam, nigdy więcej kota w domu, nie chcę patrzeć na kocią mękę na starosć...
Jednak inna mysl podpowiadała mi, że każdy człowiek powiniem mieć w domu kota
lub inne zwierzątko, by nauczyć się opieki. Moim zdaniem, wiele problemów ze zdrowiem
zwierząt na starosć, można porównać z problemami zdrowotnymi ludzi w podeszłym wieku.
......Pomimo, że się zarzekałam, że nie wezmę więcej kota, już po paru dniach z córką
odwiedziłam schronisko dla zwierząt, (PAWS), by wziąć kota podobnego do Mruczka...
Znalazłysmy, chociaż ten nie jest czarny, ale jest piękny, i do złudzenia przypomina Mruczka!

Podobno najwiekszym darem wdzięcznosci dla umierającego
zwierzątka jest... adopcja drugiego, czyli przedłużenie miłosci...
Obcując z kotem, człowiek ryzykuje jedynie  to, że stanie się 
                               wewnętrznie bogatszy, (Colette).
________________________________________________________

Kiedy umiera zwierzę, które było w szczególny sposób bliskie komus
tu na ziemi, wówczas odchodzi na Tęczowy Most.
Są tam łąki i wzgórza dla wszystkich naszych Wyjątkowych Przyjaciół, 
więc mogą biegać i bawić się razem. Jest tam mnóstwo jedzenia, wody
i słońca - nasi Przyjaciele żyją w cieple i dostatku.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare, powracają w czasy młodosci i zdrowia.
Ranne i okaleczone zostają uzdrowione i są znowu silne, tak jak wspominamy je 
w naszych snach z dni, które minęły. Zwierzęta są tam szczęsliwe i zadowolone, 
z jednym małym wyjątkiem, każde z nich tęskni do tej jedynej i wyjątkowej 
osoby, która pozostała po tamtej stronie......
Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle
 zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lsniące oczy są skupione, 
jego spragnione ciało drży.
Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się 
prędzej i prędzej. To ty zostałes dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel 
wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, 
by nigdy się już nie rozłączyć. Deszcz szczęsliwych pocałunków pada na 
twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne 
oczy twojego przyjaciela, który na tak długo opuscił twe życie, 
ale nigdy nie opuscił twego serca.
A potem przekraczacie Tęczowy Most - już razem..............................................
..............................................................................................................................
Tekst o Tęczowym Moscie zaczerpnięty ze strony 
Fundacji "Pegasus"


                                         

Wednesday, January 31, 2018

Krąg życia

Jest noc, powracają wspomnienia. Przypomniał mi się taki obrazek.
Dawno już nie jeździłam autobusami w Polsce, w Chicago wcale bo zawsze
mam swój samochód. Zresztą tutaj sa takie odleglosci, ze autobusami
człowiek by zwariował.
Więc byłam w Lublinie. Autobus mi uciekł i czekałam
przy bazarze na następny. Zrobiło się ciemno.Wsiadłam wreszcie.
Jadąc przypomniały mi się dawne powroty, młodosć.To już tyle lat.
Tyle życia. Tyle zdarzeń. Ja kompletnie w innym swiecie, a oni tam zawsze...
Bałam się by nie przejechać przystanku, bo zrobiło się strasznie ciemno.
Wysiadłam i szłam jak dawniej. Do domu. 
Tyle lat, a tam się nic nie zmieniło. Czułam jakbym wróciła w czasie...
Tylko tata już na mnie nie czekał przy drodze. Przy furtce stała sąsiadka
i powiedziała, że mama zmartwiona, że może cos się stało.
Weszłam, mama była zła i trochę mi nagadała. Jak dawniej. Ona się nie zmieniła.
A ja?...Zatoczyłam taki krąg życia...Tyle miejsc na swiecie, tyle
przejechanych mil, tyle ludzi. Drapacze chmur i muzyka. Wspinaczka życia,
i amerykański stres.....

Poczułam się znowu jak dziecko


Saturday, June 24, 2017

America The Beautiful

Z 4 dolarami w kieszeni, z 4 walizkami, i z 4-letnią córką, 
31-go sierpnia 1990 stanęłam na Ziemi Amerykańskiej... 

        Gdy zobaczyłam listonosza z dużą, żółtą kopertą, miałam bardzo mieszane uczucia. Mój mąż wylosował zieloną kartę!! Stały pobyt w Ameryce!! On sam nawet o tym nie wiedział, chociaż już od 2 lat był w Chicago. Informacja z Waszyngtonu przyszła na stały adres w Polsce. Basia, siostra męża, wysłała papiery na losowanie jeszcze przed jego wyjazdem, i... stało się, Mieczysław Dzis wylosował zieloną kartę.
Teraz mógł nas zabrać. Cieszyłam się lecz i trochę martwiłam. Byłam po poważnej operacji,
transfuzji krwi. Czy ja się tam nadaję? Czy podołam? W Polsce powoli się ustawialismy, a tu taka zmiana. Znowu wszystko od początku?! Na dodatek wszyscy wokół grzmieli - tam trzeba robić! robić! Więc, czy dam radę? Opowiedziałam o tym koleżance z Krakowa. Jedź, powiedziała, pomożesz dziecku.
I to był prysznic, i to był cel. Strach poszedł spać... Przyjechał mąż, zaczęły się formalnosci, przeszlismy badania, konsulat w Warszawie, itd. Przyjechał i pojechał, a my zaczęłysmy się pakować.
Już wtedy wiedziałam, że wyjeżdżam by żyć w Ameryce. Nie, że może wrócę? Żadnej taryfy ulgowej. Skoro tak zadecydował los, to widocznie tak ma być. Sąsiadka rodziców, Gienia z Gdyni, postawiła mi karty. Na koniec zeszły jej się 4 asy. Ona też powiedziała, jedź Marysiu, (do dzisiaj nie wiem co te asy oznaczały). Najsmutniejsze było pożegnanie z moimi rodzicami. Płakali. Oni zawsze szanowali moje wybory. Do mamy łez byłam przyzwyczajona, zawsze miała wilgotne oczy, gdy opuszczałam dom. Ale tata?!
- On płakał jak dziecko. Własciwie to nie był płacz - to był szloch!
Będę to pamiętać do końca życia! Nie dane było nam się więcej zobaczyć. To było nasze ostatnie pożegnanie, ale nikt z nas o tym wtedy nie wiedział.... Smutno też żegnałysmy się z tesciami. Ich "Lenusia - "perełka" wyjeżdżała do Ameryki. No cóż, oby się tam tylko wam powiodło, powtarzali..... Mąż mi zostawił trochę pieniędzy aby kupić to i tamto, chociaż jednoczesnie upomniał, że w Ameryce wszystko jest i "nie kupuj byle czego". Ale, hmm, nie byłabym kobietą gdybym go posłuchała. A to puder, a to bluzeczka, sobie, Lenusi, duperele. Summa summarum, zostało mi 20$. A co tam, przecież jadę do męża!..... Lot trwał około 10 godzin, z czego aż 6 - Marlenka spała przy mojej piersi, na moich kolanach. Byłam sztywna, bałam się poruszyć by nie zmącić jej spokoju. Ona taka ufna. Ale i ja, mając ją przy sobie, czułam się bezpiecznie.... Po paru godzinach lotu podchodzi stewardessa z tacą perfum, (wtedy można było kupić w samolocie).
O perfumy! Tak oczywiscie. Ile kosztuje ten malutki flakonik Nina Ricci? 16$. No problem...Dałam te 20
i dostałam resztę 4$. Ojej, co ja zrobiłam?!!
Trochę strachu przeżyłam na lotnisku O'Hare, bo mąż się spóźnił, a ja czekałam z 4 dolarami, 4 walizkami
i z 4-letnią córką. I trochę mi nie było do smiechu... Przez moment nawet wystrzeliła mysl, a co będzie jak nie przyjdzie? Ale zaraz ten strach zamienił się w radosć. Mąż z kwiatami, Basią, Jurkiem, oraz Piotrusiem i Mateuszkiem, pokazali się przy wejsciu. Było baaaaardzo gorąco, duszno, wilgotno. Ja na czarno ufff,
Lenka na różowo. Oniesmielona. Ale i ona za moment zaczęła się usmiechać, bo przecież była już
z tatusiem. Znowu bylismy razem....



Saturday, June 3, 2017

Fragment historii polskiego Chicago...1881r.

Najstarszym polskim kosciołem w Chicago, jest kosciół pod wezwaniem Sw. Stanisława Kostki,
(St. Stanislaus Kostka Parish), zbudowany w 1867r. przy 1300 N. Noble Street.
Według autora książki, ks. Henryka Malaka, "Teresa z Chicago",
była to parafia kolos, licząca 40 tysięcy dusz...(na rok 1881).
Księga chrztów z tego roku wykazuje 1208 ochrzczonych noworodków. 
(Dziesięć lat później, księga chrztów z roku 1891 wykazuje, 1400 noworodków).
W 1881 roku, księga zawartych związków małżeńskich, wykazuje prawie 1000.
Księga pogrzebów, podaje 680 zmarłych. 
Szkoła parafialna, w której uczyły siostry ze Zgromadzenia Notre Dame, w przeciętnej liczbie 
60 sióstr, liczyła w tym czasie, nieomal 3000 dzieci, i była uważana za najwiekszą szkołę 
katolicką w Stanach Zjednoczonych.
Kosciół Sw. Stanisława, w tym czasie, jak pisze ksiądz Malak, był tak podzielony, że 
w suterenach znajdował się tak zwany kosciół dolny, a nad nim kosciół górny. 
Na obu kondygnacjach miały miejsce msze swięte. A jednak "oba koscioły" Sw. Stanisława, 
jak mawiano, nie były w stanie pomiescić wszystkich parafian.
Na 8 mszach niedzielnych, dwa poziomy były do tego stopnia zapchane wiernymi, że wkroczyły 
w to władze bezpieczeństwa Chicago, a major miasta "napominał" kilka razy proboszcza parafii, 
ks. Wincentego Burzyńskiego, przestrzegając przed grożącym niebezpieczeństwem pożarowym, 
lub zawaleniem się stropu-podłogi, swiątyni. Kiedy te urzędowe przestrogi nie odniosły skutku, 
wkroczyła policja, i w każdą niedzielę regulowała napływ wiernych.
I chociaż zaczęły powstawać nowe parafie, nowe koscioły, to jednak przez prawie cwierć 
wieku, parafia ta była nadal kolosem. Potężnym "młynem duchowym"

Friday, June 2, 2017

Sylikonowa maska


Nie rozumiem.....

Weźmy Ojca Pio. On nie lubił bałwochwalstwa.
Nie lubił jak kobiety klękały i chciały całować go po rękach.
Życzył sobie prostego pogrzebu.
Czytam o nim książkę. Był to bardzo pobożny człowiek.
Skromny, ubogi lecz bogaty duchem i oddaniem dla innych.
Nie lubił przepychu - prostota była jego pięknem.
A co zrobił człowiek? 
włożył ciało Ojca Pio do przeszklonej trumny,
by pokazywać innym. Czyż to nie pogaństwo?
Lecz pewnie chodzi o pielgrzymki, o zysk....
No tak, oczywiscie
Informacja z roku 2008 - Życie Warszawy:
W San Giovanni Rotondo i okolicy, już dawno zarezerwowano wszystkie miejsca w hotelech 
i kwaterach prywatnych. W srodę wieczorem, przed sanktuarium Santa Maria delle Grazie, 
(Matki Bożej Łaskawej), ustawiła się kolejka wiernych, którzy chcieli oddać czesć swiętemu. 
Szacuje się, że w czwartek kiedy wystawiono na widok publiczny zwłoki Ojca Pio, 
w nabożeństwie wzięło udział 50 tysięcy osób z całego swiata. Po mszy kardynałowie, 
26 biskupów i wierni, przeszli w procesji do sanktuarium, gdzie w krypcie wystawiono, 
w przeszklonej trumnie, ciało Ojca Pio. Na twarz zmarlego 40 lat temu swiętego
 została nałożona sylikonowa maska...."








Thursday, June 1, 2017

Program Rachel

[Chicago 2014]
........................
Przez ponad dwa lata w Chicago w moim niedzielnym
programie radiowym, nadawanym z radiostacji wpna 1490 am
emitowałam komunikat Programu Rachel...
                                ____________      
Droga nadziei i uzdrowienia dla kobiet i mężczyzn
którzy cierpią z powodu skutków aborcji, poronienia, zaniedbania 
i przemocy w dzieciństwie.
Terapia pomoże ci:
- przezwyciężyć syndrom poaborcyjny i przeżyć żałobę  
  po stracie dziecka
- poddźwignąć się z głębokiego kryzysu duchowego i psychicznego
- poradzić sobie z niszczącymi skutkami przemocy i zaniedbania
- zrehabilitować sens życia i znaczenie człowieczeństwa
- odzyskać pokój z Bogiem i z ludzmi
- na  powrót odnaleźć swoje miejsce w codziennosci
Zapraszamy cię na drogę uleczenia i pojednania
Zawsze jest dla ciebie - nadzieja
Jestes w ciąży, nie masz wsparcia ze strony otoczenia, rodziny
Zawsze możesz liczyć na Program RACHEL
Wystarczy zadzwonić i umówić się na spotkanie z psychologiem
Siostrą Maksymilianą Kamińską  
tel: (773) - 656 - 7703  (Chicago)
Facebook: Program Fachel
www.aborcjabolterapia.com
                           __________________
Z Siostrą Maksymilianą przeprowadziłam kilka długich wywiadów.
Jest to bardzo mądra osoba, spokojna. Nie ocenia.
Mysli jak pomóc kobiecie, która usunęła dziecko. 
Do siostry przychodzą panie, które zrobiły to w przeszłosci
z różnych powodów. Często później mają dzieci i patrząc na nie 
nie mogą zaznać spokoju sumienia. "Skoro teraz potrafię być matką
czemu kiedys nie chciałam nią być"
Ale ten grzech jest GRZECHEM WYBACZALNYM
Trzeba tylko się dobrze do takiej spowiedzi przygotować.
Okazuje się, że kobieta, która zabiła nienarodzone dziecko, 
nigdy nie może zaznać 
spokoju sumienia, ma różne problemy zdrowotne, 
jest nieszczęsliwa. Oczywiscie mówimy tu o kobiecie wrażliwej. 
Kobiecie, która zdaje sobie sprawę zaraz po dokonaniu aborcji,
lub po latach, że zrobiła cos strasznego. O kobiecie wierzącej
Usunięty płód to aniołek, za jego duszę nie daje się na mszę bo takie 
dziecko idzie prosto do nieba - jest szczęsliwe. Tak!!! - jest szczęsliwe
Siostra w rozmowie ze mną, powiedziała jeszcze 
jedną bardzo ważną rzecz. Otóż ten aniołek, za którym po latach 
może niejedna matka tęskni i płacze, 
w momencie jej smierci przyjdzie do niej.....i pomoże wejsć do tego 
swiata, w którym on już jest. Pomoże pokonać ten próg życia i smierci.
W tym się własnie objawia wielka miłosć Boga, że nie odpycha 
tylko przytula, szczególnie te matki, które o to proszą, 
które chcą zaznać spokoju duszy - ukojenia.
Tam nie ma nienawisci i zemsty - jest miłosć w bezgranicznym wymiarze. 
Nieraz mówimy, że chroni nas jakis anioł. Kto wie?
Może tym dobrym aniołem jest to nienarodzone dziecko...
.....
Na rynku polonijnym mamy organizacje przykoscielne, które 
pomagają samotnym matkom, dają schronienie.
Na razie nie słyszałam o Oknach Życia. 
W Polsce jest takich miejsc wiele. Można tam przyniesć
"niechciane" niemowlę, wprost z ulicy otworzyc okienko 
i zostawić dziecko bez żadnych konsekwencji prawnych. 
Adresy są podane w Wikipedii, trzeba tylko kliknąć:
Okno życia adresy. Dzięki tej wspaniałej inicjatywie Koscioła 
uratowano już wiele niemowląt.
Powiedz innym o istnieniu Okien Życia 
      lepiej oddać niemowlę do adopcji niż zabić
                                                                            

                     _____________________________________





Friday, May 26, 2017

Do zobaczenia Mamo

Ty spisz Mamo, Ty spisz, 
a ja lecę wysoko
Ty spisz Mamo i snisz, 
a ja lecę w obłokach..
  Nasze swiaty odległe
  Nasze swiaty tak inne..
  Lecz nie zmienia to faktu, że Cię kocham -
                                                              Mamo

            ... do zobaczenia.......