Sunday, March 5, 2017

Tomek Kowalski - alpinista

Nigdy nie poznałam Tomka Kowalskiego, ale mój mąż i córka tak.
Było to pod koniec 2012 roku w domu Janusza Kozery, naszego
przyjaciela, znakomitego basisty, z którym gralismy razem przez 20 lat
w Chicago, (Janusz to wujek Tomka).
Zadzwonił kiedys i zapytał, czy nie chcielibysmy wpasć i poznać jego
wspaniałego siostrzeńca, który własnie wracał z kolejnej wyprawy
i postanowił odwiedzić rodzinę w Ameryce.
Później Tomek z kolegą i Marlena byli na kawie, na 96 piętrze
w John Hancock Restaurant - Sugnature Room, w Chicago.
Gdy Marlena zabrała mnie tam na Dzień Matki, 12 - go Maja 2013, pokazywała
mi miejsce przy oknie gdzie siedzieli razem, i opowiadała jaki toTomek był
zachwycony widokiem miasta z góry.
_____________________________
...Pasja jest czyms niezrozumiałym dla kogos - kto jej nie ma
- Jest bodźcem do życia, jego sensem, - nawet jak się przez nią umiera...
Wchodzę na internet, wrzucam hasło - Towasz Kowalski - alpinista.
Wyskakuje wiele tekstów, wywiadów, i ta ostatnia wiadomosć o zaginięciu i smierci.....
Wyprawa na Broad Peak 2013, jeden z 14 osmiotysięczników na 
naszej planecie, jest ekstremalnie trudnym przedsięwznięciem. 
Kierownikiem wyprawy jest Krzysztof Wilecki, a jednym z uczestników 
- Tomasz Kowalski, 27-letni Dąbrowianin, aktualnie mieszkający w Poznaniu.
Owiedził już szesć kontynentów i zdobył szesć z dziewięciu szczytów 
Korony Ziemi. Otrzymał także nagrodę im. Andrzeja Zawady, jak też 
wyróżnienie na Kolosach. To jego pierwszy osmiotysięcznik w karierze...
...Czwórce himalaistów udało się wejsć na Broad Peak 5-go marca 2013, 
ale w drodze powrotnej Tomek Kowalski i pochodzący z Zakopanego, 
Maciej Berbeka, w jakis sposób zostali oddzieleni od Adama Bieleckiego 
i Artura Małka. Kowalski i Berbeka nie powrócili na noc do obozu 
 pozostali na przełęczy, na wysokosci 7900 metrów n.p.m. 
(Broad Peak 8047m). 
6-go marca, zostali uznani za zaginionych.
___________________________
Nie znam się na wspinaczkach lecz od 5-go marca, 2013 ciągle przesladuje
mnie pytanie, dlaczego schodzili osobno?. Ja wiem, że temperatura,
że siły ustają, lecz skoro tworzy się grupę do pokonania góry, to chyba
w jakims celu?
W moim rozumieniu, po to by było łatwiej, po to by sobie pomagać!
Tymczasem zewsząd słyszę głosy, że w tego rodzaju sporcie, kazdy ratuje się sam (?)
- To po co tworzy się grupę!?
Sport uczy roztropnosci, wytrwałosci, poswięcania się.
Jeżeli Tomek zasłabł to nie powinien schodzić ostatni!
Czyli co, każdy sam wszedł na górę, powiedział - jestem, i natychmiast
schodził na dół?!
A ja naiwnie myslałam, że wszyscy czterej spotkają się tam, na szczycie...
Niektórzy himalaisci mówią, że powinni byli być przewiązani liną przy zejsciu..
I chociaż słyszę głosy, że 8000 to strefa smierci i -40 st C, że ratuj się kto może,
to jednak uparcie powraca mysl, że skoro grupa atakuje szczyt, to grupa schodzi.
_________________________
Na wielki szacunek zasługuje postawa Macieja Berbeki.
Stara szkoła, moralnosć na najwyższym poziomie.
On wiedział, że góry to nie tylko wspinaczka, ale też lekcja pokory.
Lekcja - jak być człowiekiem do końca, do ostatniego tchnienia.
Wrócił by pomóc Tomkowi...
Nawiasem mówiąc, Maciej Berbeka już tę górę zdobywał w 1988 roku,
- dotarł wtedy do przedwierzchołka Rocky Summit (8028), - zabrakło mu
kilkunastu metrów.
Może wtedy góra powiedziała; "musisz poczekać na swoje przeznaczenie"...?
_____________________________
Marlena kiedys napisała taką piosenkę:
I tak to jest, żyjemy na swiecie, 
by pokazać nasz dar i dać nadzieję komus,
I nawet gdy odchodzimy, to zostawiamy swe dusze
Czasem gwiazdy gasną nim my jestesmy gotowi
je pożegnać...Lecz mam nadzieję, że słońce pokaże się znowu 
                            Bo tak już jest........

W książce, która powstaje o Tomku, jest też wspomnienie spotkania 
z Marleną Dzis: - "W Chicago spotykam się również z moim kolegą po 
fachu, czyli byłym kelnerem restauracji Villa Magnolia. Piotrek jest tutaj 
całe wakacje, mieszka u rodziny, przyjechał trochę popracować. 
Powspominalismy stare dobre kelnerskie czasy, pijąc piwko na 96 piętrze
Hancock Cener z widokiem na cały Downtown. Poczekalismy na 
zachód słonca i razem z nową koleżanką Marlenką ruszylismy na podbój 
życia nocnego. Marlenka jest córką kolegi z zespołu
mojego wujka. Mieszka tu odkąd skończyła 4 lata, jest swieżo upieczonym 
magistrem muzyki i wokalistką jazzową. Mówi po polsku wplatając co kilka 
wyrazów angielski, co daje całkiem zabawną mieszankę. Owa Marlena 
pokazała nam najfajniejszą dzielnicę w Chicago z superklubami, kafejkami, 
małymi sklepikami i na przykład lodziarnią , gdzie produkują lody z ciekłego 
azotu. My wbilismy się do Kingston Mines, żywcem wyjętego 
z Nowego Orleanu. I jak się mozna domysleć, gdają tam bluesa
dosłownie do czwartej nad ranem, codziennie. Wyszlismy szybciej, 
ale i tak doswiadczenie niezapomniane..."-